Kolejne wakacje mamy już za sobą i kolejne wspomnienia z parafialnego wyjazdu. Ledwo ucichł szkolny dzwonek, a my już byliśmy gotowi do wyjazdu nad morze i 26 czerwca 2011, by wyruszyć do Władysławowa. Ksiądz Proboszcz nie boi się wyzwań i zabrał ze sobą 90-cioro dzieci. Na szczęście nie zabrakło dorosłych, chętnych do opieki tak pokaźnej grupki. Może ktoś pomyśleć, że kolonia parafialna niesie za sobą tylko skupienie modlitewne, ale nie zna naszego ks. Mariana. Skoro Bóg dał dzieciom energię i radość, to muszą mieć okazję, by energię rozładować, a radością się dzielić. Tak więc nie mogło być dnia, bez wyprawy na plażę.  Jednak Władysławowo to nie tylko morska plaża. Skorzystaliśmy z atrakcji w parku linowym. Każdy uczestnik spróbował swoich sił na różnych szlakach, bo „do odważnych świat należy”.Pogoda dopisywała, więc wycieczka na Hel też była udana. Poznaliśmy foki w tamtejszym fokariumi oczywiście musieliśmy powędrować na najdalej wysunięty w morze cypel, tym sposobem dosłownie dotknęliśmy samego początku Polski. Były lody, gofry i pamiątek całe mnóstwo, o czym rodzice przekonali się po naszym powrocie. Po wieczornej Mszy św. przychodził czas na dzielenie się radością, ale i okazja do odkrywania talentów. Nie da się opisać w kilku słowach, jak dzieciaki potrafią przygotować program prezentujący swoją grupę. I do oklasków i do śmiechu była okazja. Gdy jednak pogoda postanowiła skropić nas deszczem,  znalazł się czas na dyskotekę. Co się działo ostatniej nocy, nikt nie wie. Dzieci grzecznie poszły spać, opiekunowie nie próżnowali całe dnie i nie w głowie im były harce, więc kto te buzie i paznokcie pomalował? Kto zastawił szafą drzwi do pokoju najstarszych chłopców? Chyba nigdy się nie dowiemy, a może dopiero w przyszłe wakacje?